
Marta - 'pani tabelka' w pracy, na wakacjach lubi iść na żywioł, ale taki kontrolowany...
Ze swoimi chłopakami chętnie odkrywa świat. Bardziej niż żyć wspomnieniami lubi je generować.
Na miejscu przebraliśmy Jaśka w piżamę ‘na śpiocha’ i położyliśmy do łóżeczka. Nawet nie drgnął… Łukasz przyjechał z całym zapleczem, z całą naszą infrastrukturą dzień wcześniej. Wszystko ładnie przygotował na przyjazd księcia Jana i królowej :) Łóżeczko rozłożone, zaaranżowane miejsce do przewijania, jedzenie w dostępnym miejscu. Nawet po ciemku łatwo było się zorganizować. Zuch mąż!
Kilka godzin przed naszym przyjazdem była burza. Na zewnątrz było mokro i wilgotno, a w namiocie wszystko jak należy: sucho, ciepło i przyjemnie. Przy każdym podmuchu wiatru krople z liści spadały na nasz namiot. Piękny odgłos, choć w nocnej ciszy – niesamowicie głośny (na co nota bene zwróciliśmy uwagę dopiero teraz, jak jesteśmy tutaj z Jaśkiem. Wcześniej ten odgłos w ogóle nie mieścił się w kategorii „głośne”). Zastanawialiśmy się, czy Jaśka obudzi. Jednak jego sen był tak głęboki, że nic go nie ruszało. Zastanawialiśmy się, czy mu nie będzie za zimno, czy się nie wystraszy obcego miejsca, czy nie będzie dla niego za głośno. Nic z tych rzeczy. Chłopak był dzielny i swój chrzest bojowy zdał na piątkę.
Jasiek obudził się z nami na materacu ( ‘w łóżku’ chciałam napisać) o 8:00. Słońce już na tyle mocno świeciło, że i tak nie można by było dłużej spać. I tak jak się spodziewaliśmy – był jednocześnie oszołomiony i zafascynowany nową rzeczywistością. Zniknął jego świat, ten, do którego już zdążył się przyzwyczaić i który zna na wylot i nagle pojawiły się materiałowe ściany namiotu, szeleszczący śpiwór, odgłosy w obcym języku, południowe powietrze pachnące słońcem…
Pierwsze co zrobiliśmy?
W piżamach poszliśmy pokazać mu nasze miejsce, to ulubione, do którego wracamy często. Pokazaliśmy mu krystalicznie czystą wodę w towarzystwie skalistych gór i niczym nie skażonego błękitu nieba. Zaślubiny… Teraz to już jest nasze miejsce, naszej trójki.
Dalej, cały dzień był pełen fascynacji i odkrywania nowej rzeczywistości. Jasiek chłonął wszystko jak gąbka. Z emocji spał mało, ale jak już zasnął to zasnął.
Szczerze?
Mieliśmy pewne obawy biorąc niespełna roczne dziecko na wakacje pod namiot. Wiele osób z grzeczności pewnie nie mówiło otwarcie, jaki to poroniony pomysł. A my – tak, jak mówią w reklamie jednego z banków – uważamy, że to nasze życie i że "moje zmienia wszystko”. Kto nie spróbuje, ten nie wie.
Przeżyliśmy już wiele pod namiotem, wiele scenariuszy przerabialiśmy. Wiemy, czego możemy się spodziewać. Planując wyjazd traktowaliśmy swoje potrzeby na równi, tak, aby wszyscy byli zadowoleni.
Jasiek zmienił wiele w naszym życiu. Natomiast my nie chcemy zmieniać naszego podejścia do życia.
Realizujemy to samo, tylko inaczej. Wszystko da się zrobić. Teraz tylko, póki Jasiek jest mały, wiele rzeczy wymaga dokładniejszego planowania i przygotowania. Więcej zachodu z jednej strony, więcej satysfakcji z drugiej.
Wszystkim Wam, którzy zastanawiają się nad wspólnym urlopem z rocznym dzieckiem dalej niż 50km od domu, mówimy, że się da. A Wam, którzy chcą jechać z małym dzieckiem pod namiot, mówimy, że się da i że warto!
Dziecko pewnie nic z tego wyjazdu nie będzie pamiętać, ale ogrom nowych bodźców sprawi, że jego rozwój będzie wręcz namacalny. A rodzicom pozostanie ogrom satysfakcji, że się odważyli i że dali radę. Co ważne, wspomnienia z wyjazdu są jednocześnie motywacją do kolejnych. I tak trzymać!