
Marta - 'pani tabelka' w pracy, na wakacjach lubi iść na żywioł, ale taki kontrolowany...
Ze swoimi chłopakami chętnie odkrywa świat. Bardziej niż żyć wspomnieniami lubi je generować.
Ciągnie nas do miejsc, do których innych specjalnie nie ciągnie. Tłum idzie w lewo, a my razem z innymi wariatami idziemy w prawo. Trochę własną ścieżką, trochę utartym szlakiem - spędziliśmy urlop na austriackiej wsi i uważamy, że był to jeden z bardziej udanych. Mowa o rejonie Salzkammergut, a dokładniej - Nussdorf nad Attersee. Okolica piękna. Od razu skradła nasze serce. W naszym osobistym rankingu mocne nr 2, zaraz za Gardą. A camping - petarda! - Camping Gruber, Dorfstr. 63.
Bezpośrednie zejście do krystalicznego jeziora, żywa zieleń - nawet w lipcu. Tam widzieliśmy sanitariaty o naprawdę wysokim standardzie, prawie jak w hotelu. Czysto i pachnąco. Ujęła nas umywalka - specjalna dla dzieci, niżej zawieszona, z Myszką Mickey. Jest basen i osobny brodzik dla dzieci, a te starsze i bardziej odważne mogą dosiąść łabędzia (żeby była jasność - nie prawdziwego, tylko pastikowego jak na zdjęciu poniżej) i wypłynąć na szersze wody. Do użytku gości są także lodówki, zamrażarka i pralka. Jest też pizzeria i sklepik ze świeżymi bułkami, a dla chętnych siłownia i sauna (taka z prawdziwego zdarzenie, nie taka, jaką mieliśmy w Pieninach :))
To, co z jednej strony jest niebywałym atutem tego campingu - jego bezpośrednie położenie nad jeziorem i niczym nie ograniczone zejście z polany do wody - może być też jednocześnie jego wadą. Może nie tyle sama bliskość wody, co brak ogrodzenia. Dzieci trzeba mieć non stop na oku i pilnować, aby nie poszły same się kąpać - to raz, a dwa - postronne osoby mają nieograniczony dostęp do terenu campingu. W kraju, gdzie poziom zaufania społecznego jest duży, to nie dziwi. My, mieliśmy dwa wyjścia, albo zawsze bierzemy ze sobą wszystko to, co dla nas wartościowe albo próbujemy się tego zaufania uczyć. Wybraliśmy to drugie i się nie zawiedliśmy.
Samo jezioro - bajkowe. Otoczone przez góry, z krystalicznie czystą, aczkolwiek zimną, wodą. Sama miejscowość - czysta, schludna, z typowym austriackim klimatem. W miejscowości, która liczy niespełna 1200 mieszkańców, jest muszla koncertowa i raz w tygodniu lokalna orkiestra gra darmowe koncerty. Pierwszy raz na wakacjach słuchaliśmy Mozarta i Schuberta i nawet nam sie podobało ;)
Tam też po raz pierwszy - i chyba ostatni - wypiliśmy alkohol, który zamiast cytryną zagryza się boczkiem. Nazywało się to Bauern Tequila, czyli w wolnym tłumaczeniu 'wiejska tequila'. Dla twardzieli - opcja z musztardą... wrr...
Rowerem objechaliśmy całe jezioro - oprócz naszego Nussdorf podobało nam się także w miejscowości Attersee. Czysto i schludnie, pełno kwiatów i zieleni. Dla tych, którzy lubią w spokoju obcować z naturą i folklorem, jest to miejsce idealne.
Łukasz spełnił swoją zachciankę - wykupił kartę wędkarską i przez dwa dni z rzędu moczył kija. Złowił tyle co nic, ale co wędkował w Austrii, to jego. Ja w zamian marzyłam o bukiecie kwiatów z samoobsługowego pola, ale, niestety, moja zachcianka się nie spełniła. Swoją drogą, jakoś nam trudno sobie wyobrazić, aby taki model prowadzenia biznesu sprawdził się w Polsce. Może ktoś kiedyś zrobi eksperyment socjologiczny i zbada jak długo kwiaty i puszka z pieniędzmi przetrwają.
Na jeden dzień pojechaliśmy też do Salzburga. Zajadaliśmy się słynnymi Mozartkugeln i chłonęliśmy uroki miasta. Z zaciekawieniem staliśmy przed witryną sklepu z butami szytymi na miarę. Ceny nas onieśmielały i nie weszliśmy do środka. Próbowaliśmy jednak rozstrzygnąć, czy tabliczka mówiąca, że milionerzy obsługiwani są bez kolejki, to żart czy faktyczny przywilej bogatych. Sporu nie potrafiliśmy rozstrzygnąć. Stanęło na tym, że jako potencjalnie uprzywilejowani będziemy musieli w przyszłości tutaj przyjechać i przekonać się na własnej skórze.