Marta - 'pani tabelka' w pracy, na wakacjach lubi iść na żywioł, ale taki kontrolowany...
Ze swoimi chłopakami chętnie odkrywa świat. Bardziej niż żyć wspomnieniami lubi je generować.
To nie był nasz pierwszy raz w Szwajcarii. Mieliśmy okazję być tutaj już dwa razy. Jeździliśmy po kraju i zwiedzaliśmy miasta, chodziliśmy po górach, zajadaliśmy się serami i czekoladą. W tym roku zwiedzaliśmy okolice Zurychu z poziomu dwóch kółek.
Rowerowa wycieczka wzdłuż Jeziora Zuryskiego
Nie na darmo braliśmy rowery i przyczepkę! Okolica sama się prosiła, aby nasze sprzęty wykorzystać. Zatem nie pozostało nam nic innego jak się spakować i wio... Jechaliśmy spokojnym tempem, nieśpiesznie - w końcu nikt nas nie gonił. Jaśko, zaprawiony już w boju po włoskich eskapadach, grzecznie siedział w przyczepce i nawet nie wiem kiedy zrobiliśmy 50 kilometrów. Było pięknie. Pogoda dopisała, humory też i to całej trójce...
Czytelnie i rozsądnie wytyczona ścieżka bezpośrednio wzdłuż jeziora wręcz zachęcała do aktywności fizycznej. Nieustannie zmieniający się krajobraz sprawiał, że rower sam jechał, a my nie odczuwaliśmy zmęczenia.
Przedmieścia Zurychu to bardzo przyjemna okolica. Wszystko zorganizowane jest tam w logiczny sposób - ogólnodostępne miejskie kąpieliska, kładki rowerowe, czyste toalety publiczne, punkty z wodą pitną, tereny zielone wypełnione relaksującymi się ludźmi. Dopiero podczas tej wycieczki uświadomiliśmy sobie, że brak dostępu do morza nie jest dla Szwajcarów żadnym problemem. Na południe Europy mają blisko - to raz, a dwa - panuje u nich powszechna kultura czerpania uroków z ogólnodostępnych i zadbanych kąpielisk miejskich i terenów zielonych. Kocyk, trawa, książka... Żyć, nie umierać.
Samo miasto jest synonimem luksusu - eleganckie kamienice, ekskluzywne sklepy i drogie samochody. Miasto pachnie pieniędzmi i... czekoladą (główna siedziba fabryki Lindt w Kilchbergu). Wszystko jest tam dopracowane, dopieszczone, na wysoki połysk... wszystko oprócz campingu, na którym byliśmy - Fischers Fritz przy ulicy Seestrasse.
Ogólnie rzecz ujmując, to jest tam wszystko, czego oczekuje się od dobrej klasy campingu - recepcja, sklep i kawiarnia, toalety, pralka, bezpośredni dostęp do wody, zieleń i drzewa dające cień w upalne dni. Może gdyby ten camping nie był w Zurychu, w mieście, gdzie wszystko jest tak dopieszczone, to oceniłabym go inaczej. Może miałam zbyt wygórowane oczekiwania - że tak jak pozytywnie zaskakuje i zadziwia mnie Szwajcaria, tak oczaruje mnie też i ten camping. A tutaj trochę klops!
Przede wszystkim był delikatny chaos i nieład. Każdy rozbijał się, gdzie chce. Jeden na drugim. Brak wyznaczonych parceli powodował, że drogę do wody czy do kawiarni pokonywało się slalomem. Może to wrażenie nieładu było spotęgowane przez fakt, że camping przyjmował też ludzi na pobyt dzienny, bez noclegu, którzy z kolei rozkładali swoje koce gdzie popadnie? Może ten efekt stworzyli sami goście campingu będący tam w tym samym czasie, co my? Trudno powiedzieć.
Zawiedziona byłam standardem sanitariatów. Niby czyste, ale po prostu nieładne. Może nie oczekiwałam marmurów i złotych klamek, ale na pewno spodziewałam się czegoś więcej.
Z pozytywów warto wymienić otwarty i sympatyczny personel oraz strefę około recepcji - zacienione ławy z krzesłami i sklepik. Wszystko miało swój klimat. Bardzo dobra była też lokalizacja - namiot praktycznie przy samej wodzie, a do centrum miasta blisko. Podobała mi się także ich oferta wynajmu namiotów w stylu safari z klimatycznym wyposażeniem, z butelką szampana i z możliwością dostarczenia śniadania bezpośrednio do namiotu. Glamping pierwsza klasa za około 600zł za dwie osoby za dobę! Do wynajęcia był także wagon/przyczepa w amerykańskim stylu, z pełnym wyposażeniem i klimatycznym tarasem wśród drzew.
Co ważne, camping otwarty jest przez cały rok. Z chęcią przyjechałabym tutaj jeszcze raz, tym razem na tą butelkę szampana:) i dałabym temu obiektowi drugą szansę.
I na dokładkę - jeden dzień za miastem
Z lekka niespełnione oczekiwania szwajcarskiego luksusu na campingu rekompensowaliśmy sobie tym, co w Szwajcarii lubimy najbardziej - naturą, czystością i widokami zapierającymi dech w piersiach. Wycieczka piesza w górach? Czemu nie. Czasami lubimy na świat popatrzeć z innej perspektywy.
Pogoda piękna, idealna na małą wyprawę. Naszym celem było tym razem miejscowość Brunni i szczyt Holzegg, oddalony około 50km od samego Zurychu. Trochę zdrowego spaceru, trochę jazdy kolejką linową. Tak, żeby się za bardzo nie forsować z wózkiem, ale jednak żeby coś zobaczyć. No i się udało. Widoki, jak zawsze, piękne. Zielono, spokojnie, sielsko, anielsko...
Do momentu, kiedy nie stanęliśmy oko w oko ze stadem szwajcarskich krów. Trochę strach był - nie powiem. Niby ze mnie dziewcze ze wsi, ale jednak trochę niezwyczajna jestem takiego towarzystwa. Jaśko wręcz przeciwnie - dla niego atrakcja była przednia.
No i tak zleciał nam kolejny dzień urlopu. Niestety ten był ostatni. Czas znowu mnie oszukał - niby tak wolno płynął, a jednak się skończył i trzeba było wracać do domu...