Marta - 'pani tabelka' w pracy, na wakacjach lubi iść na żywioł, ale taki kontrolowany...
Ze swoimi chłopakami chętnie odkrywa świat. Bardziej niż żyć wspomnieniami lubi je generować.
Kredki w szkolnym piórniku zawsze miałam naostrzone i poukładane według tylko sobie znanej metodologii. Przyprawy w kuchni mam w pojemniku poukładane alfabetycznie, a koszule wiszą w garderobie posortowane kolorami. Taka jestem. Nie chcę tego zmieniać, bo dobrze mi z tym. Łukasz nauczył się z tym żyć, choć nie raz drwi z moich pedantycznych zboczeń.
Na campingu pedanci nie mają łatwego życia. Szczególnie ci w namiocie. W kamperze czy przyczepie są szafki, półki i schowki, które pomagają zapanować nad całym dobytkiem. No dobra – może nie całym, a prawie całym, a to w znacznej mierze ułatwia życie. Nie oszukujmy się - w dwóch kieszeniach w namiotowej sypialni za dużo się nie schowa. Choćby nogą upychać, to i tak zmieści się tam tyle co nic.
Są dwa rozwiązania. Pierwsze: niech dzieje się co chce. Drugie: podejmujesz próbę zapanowania nad swoim otoczeniem. Ja zawsze ambitnie zaczynam od drugiego podejścia, a zrezygnowana kończę na pierwszym. Niestety. Prób miałam już kilka – kupowałam organizery, wiszące półki, pojemniki, kosze… Organizowałam strefy, zaadoptowałam auto jako szafę. Wszystko to działa do pewnego czasu – średnio przez pierwsze 4-5 dni. Potem to już sól jest w skarpetkach, szczotka pod poduszką, a lampka w lodówce (?). No i wtedy się zaczyna…
- „Kochanie, widziałaś gdzieś korkociąg?”
- Taaa… Na pewno! Po 10 minutach: "Masz? Znalazłaś?".
- „Już prawie”.
- „Jak to ‘prawie’? Albo znalazłaś albo nie.” – dodaje błyskotliwie Łukasz.
- „Przeszukałam już 90% namiotu i go nie znalazłam, więc pewnie zaraz go znajdę. Można powiedzieć, że w sumie to już prawie jest znaleziony. Daj mi chwilę” – dodaję równie błyskotliwie w tonie gdzieś na granicy irytacji, ironii i realnej chęci pomocy osobie, która trzyma w ręce wino, a cały czas nie może się go napić.
Z praktycznego punktu widzenia uważam, że są dwie zależności:
1. Im większy namiot, tym większy… bałagan. Zdyscyplinowana osoba zorganizuje sobie przestrzeń w klasycznym igloo. Roztargnione dusze nawet w przestronnej jak lotnisko ‘siódemce’ po kilku dniach nie będą wiedziały gdzie co jest.
2. Im więcej dzieci, tym większy…. bałagan. Tutaj żadnej puenty nie będzie. Młodzi rodzice wiedzą o czym piszę. Najlepszym rozwiązaniem jest kochanie dzieci wprost proporcjonalnie do bałaganu, który robią – szczególnie na wakacjach, szczególnie na campingu.
No i tak po każdym urlopie zastanawiam się jak to jest możliwe, że na wakacjach moja tolerancja do bałaganu jest o wiele większa niż na co dzień. Jak to jest możliwe, że brudne skarpetki zwinięte w kulkę podnoszą mi w domu ciśnienie, a pod namiotem wcale mnie nie drażnią? Wakacyjny freestyle zmienia człowieka. W końcu czasami jest dobrze móc być tą mniej perfekcyjną wersją siebie.